| |
artykuł opublikowano w Nasze Sudety, oryginalny tekst na
http://www.naszesudety.pl
Obraz Ślęży w niemieckich podaniach ludowych
Lucyna Biały
Odległa przeszłość historyczna, urok krajobrazu oraz monumentalne rzeźby
granitowe, stojące od wieków na zboczach Ślęży, czyniły z góry tej miejsce
wyjątkowe i niepowtarzalne. Stanowiło ono inspirację dla wielu ludowych
artystów. Dawało asumpt do tworzenia licznych interesujących i pięknych legend
oraz baśni.
Ludowe opowieści dotyczyły szczególnie kamiennych figur; postaci z rybą, dwóch
niedźwiedzi i mnicha. Rzeźby te, powstałe na przełomie epoki brązu i żelaza albo
w kręgu kultury łużyckiej, były dla okolicznej ludności niemieckiej, wywodzącej
się przecież z osadnictwa średniowiecznego, elementem obcym, zagadkowym i
frapującym. Celowość i sensowność istnienia figur wyjaśniono odwołując się do
faktów i postaci historycznych. Moment zaś ich powstania tradycja ludowa
umiejscawiała w czasie po przyjęciu na Śląsku chrześcijaństwa.
Spośród rzeźb ślężańskich majestatycznością i ogromem wyróżnia się figura
postaci z rybą. Po raz pierwszy opisana ona została przez G.H. Bugharta w dziele
pt. „Iter Sabothicum”. Rzeźba przedstawia bezgłową postać ludzką, która nie
posiada nóg poniżej kolan oraz prawego ramienia. Dzierży ona ogromna rybę,
zwróconą ogonem w stronę nóg. Płeć zaś postaci niemożliwa była do odróżnienia.
Wśród ludu zamieszkującego rejon Ślęży panowało powszechne przekonanie, że
figura ta wyobraża kobietę. Dlatego tez nazwano ją panną z rybą.
W bliskim sąsiedztwie panny z rybą znajduje się rzeźba przedstawiająca
niedźwiedzia. Badacze dopatrywali się w niej także wizerunku dzika lub lwa. W
oczach ludu natomiast zawsze pozostawała niedźwiedziem.
Tradycja ludowa uznawała, iż rzeźby te stanowiły całość. Pannę z rybą i
niedźwiedzia łączyć miały wspólne dzieje, o których mówiły liczne podania.
Najczęściej odnotowywana przez badaczy niemieckiego folkloru była następująca
legenda:
„Przed wiekami w zamku na szczycie Ślęży mieszkała księżna, która posiadała
oswojonego niedźwiedzia. Zwierze, będące jej ulubieńcom, miało swobodę biegania
po okolicy. Pewnego razu zwierzę zachorowało. Doradzono księżnej, iż najlepszym
lekarstwem dla niedźwiedzia będzie szczupak. Pani wysłała natychmiast jedną ze
służących do Sobótki z poleceniem zakupu tam ryby. Kiedy dziewczyna niosąc
zakupionego szczupaku wracała do zamku napadł na nią niedźwiedź. Tragedię tę
widzieli mieszkańcy zamku i ruszyli na pomoc dziewczynie. Przybyli jednak za
późno. Służąca była martwa, bo niedźwiedź odgryzł jej głowę, zabito jednak
bestię. Na pamiątkę tego wydarzenia zostały wyrzeźbione dwie figury - panny z
rybą i niedźwiedzia”.
Podanie o tej prawdopodobnie treści usłyszał Roman Zmorski podczas wyprawy na
Ślężę w 1848 r. Nic spotkało się ono jednak z jego aprobatą, czemu dał wyraz
stwierdzając: „Wprawdzie pobliscy górze niemieccy mieszkańcy opowiadają o nich
(rzeźbach panny z rybą i nied/wiedzia –L.B.) jakąś powieść, ale tak płaską i
widocznie dla zaspokojenia ciekawości podróżnych wymyśloną, że powtarzać jej nie
warto.”
Inna legenda, podobna w treści, lecz obszerniejsza, konkretyzowała czas i
przebieg tragedii. Brzmiała ona następująco:
„Rzecz działa się za czasów Piotra Włostowica, który wraz z rodziną mieszkał na
zamku położonym na Ślęży. W czasie postu małżonka komesa Maria wysłała jedną ze
swych służących do Sobótki po ryby na wieczerzę. Jeden z oswojonych niedźwiedzi
zamkowych został przyuczony do tego, żeby wychodzić naprzeciw powracającym z
miasta z ciężkimi zakupami służącym i zanosić je następnie do zamku. Dziewczyna,
która miała nabyć rybę długo nie wracała. Niedźwiedź czekał niecierpliwie i
wpadał w coraz większą wściekłość. Kiedy spostrzegł nadchodzącą dziewczę rzucił
się na nią, starając się wydrzeć jej kosz. Dziewczyna broniła się i w oko
zwierzęcia wbiła długą szpilę. Rycząc z bólu niedźwiedź zabił dziewczynę,
odrywając jej głowę. Sam też skonał szybko, ponieważ szpila przebiła mu mózg. W
miejscu, na którym znaleziono zwłoki niedźwiedzia i panny, postawiono kamienne
rzeźby”.
Kolejne podanie zawiera w swej treści elementy obu poprzednich przekazów, na
uwagę zasługuje tutaj fakt, iż polski możnowładca i wierny stronnik Bolesława
Krzywoustego, Piotr Włostowic, przedstawiony został jako germanizator Śląska.
Elementy nacjonalistyczne w tym, pochodzącym z ostatnich lat republiki
weimarskiej, zapisie były z pewnością dodatkiem O. Kobela, który go opracował.
Treść podania przedstawia się następująco:
„Na początku XII w. szlachetny namiestnik Śląska Piotr Włostowic zbudował na
szczycie Ślęży zamek, w którym prowadził szczęśliwe życie wraz z małżonką Marią
i potomstwem. Często stojąc na szczycie góry, patrzył na rozległe w dole śląskie
ziemie, którym się poświęcił i które umiłował. Wybudował 77 kościołów na chwałę
Pana i dla dobra mieszkańców tego pięknego kraju. Na Ślęży także zbudował
klasztor, z którego ruszyli na Śląsk mnisi z misją nawracania pogańskich Słowian
na chrześcijaństwo oraz zniemczenia ich.
W owym czasie zagrażały ludziom niedźwiedzie i wilki. Włostowic nakazał służbie
złapać parę niedźwiedzi i je oswoić. Zwierzęta przebywały w klatkach ustawionych
w pobliżu zamku. Dzieci komesa chętnie bawiły się z nimi. Hrabina Maria także
lubiła wśród nich przebywać. Miała swego ulubieńca, który przebywał na wolności.
Jego ulubionym przysmakiem były ryby. Służąca hrabiny imieniem Gertruda miała za
zadanie dostarczenie mu ryb. Często niedźwiedź wychodził na spotkanie służącej i
niósł jej kosz z rybami. Pewnego razu Gertruda o wiele dłużej niż powinna
zabawiła u przyjaciółek w Sobótce. Niedźwiedź niecierpliwie czekał w połowie
drogi na dziewczynę. Wreszcie służąca, niosąc kosz z rybami, nadeszła. Na swoje
nieszczęście dziewczyna postanowiła zakpić z niedźwiedzia. Wyjęła z kosza rybę,
którą podsunęła pod nos zwierzęcia i szybko schowała. Ujawniła się dzika natura
stworzenia. Rozwścieczony niedźwiedź rzucił się na dziewczynę. Gertruda broniła
się, długą szpilą przebiła mu oko. Niedźwiedź łapą powalił dziewczynę na ziemię,
a potem zadusił. Sam także wyzionął ducha. Hrabina dziwiła się z powodu długiej
nieobecności służącej oraz niedźwiedzia. Zaniepokojona wysłała gońców, którzy
znaleźli leżące na ziemi zwłoki dziewczyny z rybą, a obok martwego niedźwiedzia.
W miejscu tragedii hrabina Maria kazała wznieść kamienne posągi.”
Powyższe podanie usprawiedliwia niedźwiedzia, czyniąc z dziewczyny nie ofiarę,
lecz sprawczynię wypadku. W pełni szlachetną postać niedźwiedzia prezentowała
piękna i mało znana baśń ludowa. Opowiadała ona co następuje:
„W dawnych czasach, kiedy Śląsk zamieszkiwany był przez pogańskie ludy, panował
nad wielkim obszarem tego kraju Hamar, zwany również Hammerschlagiem. Siedzibą
jego był zamek na Ślęży. Władca ten nosił zatknięty za pasem wielki młot, którym
zabijał swych wrogów. Hamar miał ukochaną córkę jedynaczkę imieniem Goralinda.
Była ona piękną, niebieskooką blondynką, z długimi aż do stóp lokami. Niejeden z
dzielnych synów książęcych przybywał na zamek, by zdobyć rękę pięknej dziewicy,
ale wszyscy otrzymywali kosza.
Zdarzyło się, że Świdno, potężny książę sąsiedniego kraju znalazł się w stanie
wojny z Hamarem i oblegał jego zamek na Ślęży. Mimo jednak długotrwałego
oblężenia ślężański zamek pozostał niezdobyty.
Świdno miał syna o imieniu Bolesław, który wyróżniał się postawą i odwagą
spośród innych wojów. Pewnego razu Bolesław przedostał się na szczyt Ślęży,
gdzie Hamar nie wystawiał straży, ponieważ miejsce to uchodziło za niedostępne.
Młodzieniec zobaczył tam niebiańską postać pięknej panny z koroną złotych
włosów, u której stóp spoczywał potężny niedźwiedź. Była to Goralinda i ona
również z zachwytem spoglądała na pięknego młodzieńca. Oboje zapałali do siebie
miłością. Od tego czasu w tajemnicy często spotykali się ze sobą. Wartę pełnił
wierny niedźwiedź. Młoda para liczyła na to, że ich ojcowie pogodzą się i
udzielą zgody na małżeństwo.
Goralinda miała złą macochę Krienhildę, która nienawidziła dziewczynę, ponieważ
Hamar bardziej kochał córkę niż drugą żonę. Zauważa ona, że pasierbica zbyt
często wymyka się z zamku. Nakłoniła więc zaufanego majordomusa Marbota do
śledzenia Goralindy. Księżniczka miała oddaną, ale bardzo gadatliwą służącą
Mikę. Marbot, aby wypełnić polecenie swej pani, zaczął się do niej zalecać.
Podczas jednej z miłosnych schadzek wydobył z Miki tajemnicę jej pani.
Natychmiast zawiadomił o tym zdradziecką Krienhildę, która postanowiła
zrealizować swój plan zemsty.
Księżnej zależało przede wszystkim na tym, aby usunąć niedźwiedzia, wiernego
strażnika Goralindy. Znała jego słabość do ryb, dlatego tez ukryła w szczelinie
skalnej kilka szczupaków ugotowanych w wywarze z wilczych jagód. Niedźwiedź,
który znowu strzegł i ochraniał młodą parę, zwietrzył zapach ryby. Podszedł do
szczeliny i szybko je pożarł. Wierny niedźwiedź skonał w wielkich męczarniach,
ale nie wydał jęku, gdyż nie chciał przeszkadzać zakochanym.
Zdarzyło się akurat w dniu, w którym Bolesław przyniósł wiadomość, że jego
ojciec skłonny był zawrzeć pokój z Hamarem i prosić go o rękę Goralindy dla
swego syna. Młodzi byli bardzo szczęśliwi. Żegnali się z nadzieją, iż zbliża się
kres ich problemów.
W tym momencie nadbiegł, podburzony przez Krienhildę, Hamar. Z daleka już
zobaczył błyszczący hełm Bolesława. Wyciągnął zza pasa młot i z ogromną silą
rzucił w młodzieńca. Rzut był tak potężny, że odciął głowę zarówno Bolesławowi,
jak też Goralindzie. Całe to zdarzenie obserwowała zła Krienhilda i gdy
zobaczyła śmierć swojej znienawidzonej pasierbicy, wydala okrzyk radości.
Kiedy Hamar zbliżył się do zwłok i zobaczył, co stało się z jego córką, przeżył
szok. Przeklął swą mściwą małżonkę i wypędził ją z zamku. Aż do końca swoich dni
Krienhilda mieszkała w jednej z jaskiń na Ślęży. Żywiła się korzonkami i
jagodami. Modliła się i pokutowała za swój haniebny czyn.
Wyłom skalny w którym mieszkała nazwany został łożem Krienhildy (nazwę tę nosił
jeszcze w XIX w.).
Hamar, nieszczęśliwy ojciec, aby uwiecznić tragedię, której sam był sprawcą,
kazał postawić rzeźby poświęcone umiłowanej córce i jej wiernemu
niedźwiedziowi.”
Baśń ta mogła uchodzić za śląską wersję dziejów Romea i Julii, charakteryzowała
się wyszukanym, stylem narracji oraz rozmaitością wątków. Zła macocha nie
przypadkowo nosiła imię Krienhildy (Krienhilde). Występowało tutaj wyraźne
nawiązanie do postaci Kienhildy (Krienhild), bohaterki „Pieśni o Nibelungach”,
kobiety samolubnej, podstępnej i mściwej. Od innych podań o pannie z rybą i
niedźwiedziu baśń ta różniła się nie tylko zupełnie odmienną treścią, ale
również chronologią. Wszystkie, poza nią przekazy umiejscawiały akcję w czasach
chrześcijańskich.
Ogromny kamienny słup w formie kręgla stojący obecnie na szlaku prowadzącym z
Sobótki do dolnego schroniska, znajdował się niegdyś u zbiegu terenów należących
do wsi Garncarska i Maniów Wielki. W tradycji ludowej rzeźba ta uchodziła za
stylizowany wizerunek postaci ludzkiej i nazywana była mnichem.
Związana z nią była następująca, opublikowana przez J.G. Buschinga legenda:
„Pewien mnich z klasztoru na Ślęży w czasie srogiej zimy udał się w sprawach
klasztornych do wsi Maniów Wielki. U podnóża góry zaatakowany został przez
głodnego wilka. Mnich na swoją obronę miał tylko kozik. Rozpoczęła się
długotrwała walka. Zakonnik ostatecznie pokonał rozszalałą bestię. Wilk padł
około mili od podnóża góry. Ciężko ranny mnich dowlókł się do zagajnika do
Wojnarowic i wyzionął ducha. Dla upamiętnienia tego bohaterskiego czynu
wyrzeźbiony został posąg mnicha.”
M. Sadebeck w swojej monografii Ślęży stwierdził, że rolę rzeźby wilka z
powyższej legendy odgrywała figura lwa leżąca obok wejścia do zagrody rolnika
Wolfa, mieszkańca wsi Garncarska.
Z inną ślężańską rzeźbą przedstawiającą zdaniem ludu dzika była przytoczona
niżej legenda:
„Bolesław Krzywousty w towarzystwie Piotra Włostowica polował w lasach w okolicy
Ślęży. Książę w pewnym miejscu zobaczył przebiegającego dzika i postanowił go
upolować. Potknął się jednak o blok skalny. W tym czasie dzik zaatakował. Piotr
Włostowic szybko nadbiegł księciu z pomocą i po zaciętej walce zabił zwierzę.
Sam jednak także odniósł rany. Na pamiątkę tego wydarzenia Bolesław Krzywousty
kazał w miejscu, gdzie to się stało postawić kamienną rzeźbę wyobrażającą dzika.
Piotrowi Włostowi zaś w podzięce podarował Ślężę.”
Możnowładca polski Piotr Włostowic, zwany Duninem, palatyn Bolesława
Krzywoustego i Władysława II Wygnańca był częstym bohaterem podań ludowych.
Włostowic słynął z ogromnych bogactw, które w znacznej mierze zawdzięczał
udziałowi, u boku Krzywoustego, w wojnach i opanowaniu Rugii. Wyjątkowe
stanowisko majątkowe Dunina legendy wyjaśniały na dwa sposoby. Pierwszy z nich
polegał na cudownym odnalezieniu ukrytych bogactw, drugi zaś związany był z
wyprawą do Danii. O pierwszym z nich opowiada następujące podanie:
„Pewnego razu Piotr Włostowic polował w lesie. Towarzystwa dotrzymywał mu tylko
jeden giermek. Po wielu godzinach tropienia zwierząt komes odczuł zmęczenie.
Położył się więc obok strumyka i po chwili zasnął. Miecz Piotra leżał ułożony w
poprzek strugi. Śniła mu się mysz, która przebiegła przez żelazny most i
schowała się do dziupli pobliskiego drzewa. W dziupli tej ukryty był ogromny
skarb. Kiedy Włostowic się obudził to opowiedział swój sen służącemu. Giermek
stwierdził, iż sam czuwał i zauważył jak polna mysz przebiegła po położonym w
poprzek strumienia mieczu komesa. Następnie wślizgnęła się do dziupli jednego z
rosnących w pobliżu drzew. Służący zaproponował panu sprawdzenie zawartości
dziupli i rzeczywiście znaleźli w niej niezmierne bogactwo.”
Legenda nawiązująca do duńskiej wyprawy opowiadała:
"Na początku XII w. żył na Śląsku Piotr Włostowic, który pochodził z Danii. Z
woli swego pana Bolesława Krzywoustego został on namiestnikiem Śląska. Książę
dowiedział się, ze ojciec Piotra przechowuje, zdobyty na zamordowanym królu
duńskim, skarb. W celu jego zdobycia wyprawił się do Danii. Wyprawa zakończyła
się sukcesem, a Piotr Włostowic został właścicielem ogromnych bogactw. Zdobyty
majątek przeznaczył przede wszystkim na budowę kościołów na Śląsku, który w
znacznej mierze był jeszcze pogański, Wzniósł aż 77 kościołów."
Legenda ta przedstawia Piotra Włostowica jako Duńczyka. Spowodowane to mogło
zostać uznaniem jego przydomka Dunin (Duńczyk), którym obdarzono go za udział w
wyprawach duńskich, za określenie oznaczające narodowość Włostowica. Błąd ten
popełniali nie tylko ludowi narratorzy. Duński rodowód sygnalizował m.in. J.
Krebs w swoim przewodniku po Ślęży.
Tematyka ukrytych skarbów w folklorze ludowym tego rejonu eksponowana była w
sposób szczególny. Wynikało to z powszechnie podzielanej wiary w istnienie
ukrytych na Ślęży skarbów. Zdobyte w łupieżczych wyprawach przez rozbójników
bogactwa ukryte miały być w jednej z jaskiń na Ślęży. Wyjątkową rolę
przypisywano jaskini, która położona była między kościołem a sceną na wolnym
powietrzu, uważano, że prowadziła ona aż do jednego z domów w Świdnicy. Dom ten
zwany „Grundhof” uznawano za najstarszy budynek w mieście, legenda powiadała, że
mieszkający na Ślęży zbójnicy w tej jaskini przechowywali nieprzebrane skarby.
Na Ślęży powyżej rzeźby panny z rybą i niedźwiedzia znajdowała się łąka nazywana
przez okoliczną ludność „Punperwiese” lub „Pumperfleck”. O łące tej wspominają
nierzadko miejscowe podania. Podobno, gdy uderzyło się tam nogą czy kijem w
ziemię, rozlegał się głuchy odgłos, jakby pod ziemią znajdowała się pusta
przestrzeń. Wierzono, że i w tej podziemnej jaskini znajdować się miały skarby.
Niedaleko od „Pumperwiese”, wśród granitowych bloków stała duża skała, w której
znajdowała się niewielka jaskinia. Sądzono ogólnie, że jama ta stanowiła
zasypane wejście do starej sztolni. Panował pogląd, iż w miejscu tym już w
zamierzchłych czasach wydobywano szlachetne kruszce. Według wierzeń ludowych w
sztolni zostały ukryte zbójnickie skarby. Pokutujące duchy rabusiów strzec ich
miały do czasu, kiedy dzielny śmiertelnik dotrze do sztolni i je zbawi.
Powszechnie wśród mieszkańców Dolnego Śląska przekonanie o istnieniu ukrytych
skarbów na Ślęży prowokowało do działania licznych poszukiwaczy przygód.
Christian Weiss podczas swej wycieczki na Ślężę, odbytej pod koniec XVIII w.,
natrafił na liczne wykopy poczynione przez poszukiwaczy. Dziwiąc się takim
przejawom naiwności pisał on: „Es ist aber ertaunlich, wie keck noch jetzt
dergleichen Albernheiten erlogen, und wie blindlings sie geglaubt werden“.
Działalność poszukiwaczy skarbów z pewnością umacniała wiarę w prawdę zawartą w
starych legendach, a także przyczyniała się do powstawania nowych opowieści. Nie
tylko jednak prosty lud wierzy w istnienie ogromnych skarbów ukrytych na Ślęży.
Po wojnach śląskich na polecenie Wyższego Urzędu Górniczego z siedzibą we
Wrocławiu przeprowadzone zostały gruntowne poszukiwania na obszarze całej góry.
Podania o ukrytych skarbach stanowiły najliczniejszą grupę tematyczną wśród
przekazów ludowych dotyczących Ślęży. Busching podczas wycieczki na tę górę w
początkach XIX w. usłyszał dwie, zawierające ten motyw opowieści Pierwsza z nich
brzmiała:
„Żył sobie przed laty człowiek, który krążył po Ślęży poszukując ptasich gniazd.
W pewnym dzikim i nieprzyjemnym miejscu, na którym leżał duży głaz, spostrzegł
otwór prowadzący do jaskini. U jej wejścia natrafił na drzwi. Mężczyzna
przeraził się, ale ciekawość zwyciężyła. Uchylił drzwi i kiedy przekonał się, że
w jaskini nikogo nie ma, wszedł tam. W pewnym momencie ujrzał duży kopiec
usypany ze złota i monet, a ponieważ miał ze sobą worki na ptasie jaja, szybko
napełnił je skarbami Po napełnieniu wszystkich worków wyszedł szybko z jaskini i
bez oglądania się za siebie pobiegł do domu. Pędził tak szybko, ze zapomniał
oznaczyć drogę do jaskini. Pragnął powrócić po resztę skarbu, ale miejsca, gdzie
była jaskinia już nigdy nie odnalazł.”
Drugie podanie miało następującą treść:
„Pewnego razu wiejski prostak i mała dziewczynka zauważyli jaskinię mającą
drzwi, które były szeroko otwarte, zajrzeli tam i zobaczyli dziwnego brodatego
mężczyznę, który zaprosił ich do środka. Pokazał im różne skarby zgromadzone w
jaskini. Na pożegnanie dał im wiśnie i śliwki. Kiedy biedacy powrócili do domu
okazało się, ze owoce zamieniły się w złoto. O zdarzeniu tym dowiedzieli się
mieszczanie z Sobótki i rozpoczęli poszukiwania jaskini, a także kopali w
różnych miejscach. Nie przyniosło to jednak żadnego rezultatu.”
Wypełnione skarbami ślężańskie jaskinie, jak sugerowały to często ludowe
opowieści, dostępne były jedynie dla wybranych. Najczęściej chodziło tutaj o
ubogich, prostych ludzi. Odnalezienie skarbu nie zawsze przynosiło szczęście, o
czym opowiadało kolejne podanie:
„Pewna kobieta cierpiała wraz ze swoim jedynym dzieckiem wielka biedę. Śniło jej
się kiedyś, że jeżeli pójdzie w Wielki Piątek na Ślężę to skończą się jej
troski. O oznaczonym czasie wzięła dziecko na ręce i udała się na górę. Kiedy
była jeszcze na szczycie, to zauważyła wejście do jaskini, którego wcześniej
nigdy w miejscu tym nie widziała, jaskinię zamykały obite miedzią wrota. Kobieta
zapukała, wrota otworzyły się, za progiem leżał czarny pies z gorejącymi oczyma
i paszczą, który pozwolił jej wejść do środka. Okazało się, że za wrotami była
komnata. Stał w niej dębowy stół, przy którym siedziało kilku starców w
starodawnych strojach, zajęci oni byli pisaniem. Obok stołu ustawione były
skrzynie zapełnione złotymi i srebrnymi monetami. Pies zaszczekał trzykrotnie: „Raff,
Raff, Raff”. Kobieta posadziła dziecko na stole i trzy razy sięgnęła do skrzyni
po złoto. Następnie szybko wybiegła z jaskini, a wrota zatrzasnęły się za nią z
hukiem. Dopiero teraz kobieta zorientowała się, że pozostawiła w jaskini
dziecko. Przerażona chciała wrócić do niej z powrotem, ale wejście zniknęło.
Płacząc i lamentując poszła do domu. W żałobie i smutku przeżyła cały rok. Kiedy
nadszedł kolejny Wielki Piątek pobiegła na to samo miejsce i bez kłopotu
znalazła wejście do jaskini. Zapukała, wrota otworzyły się i kobieta ponownie
usłyszała trzykrotne „Raff, Raff, Raff”. Uszczęśliwiona zobaczyła, że na stole
siedziało jej dziecko, które uśmiechnięte i zdrowe bawiło się czerwonym
jabłkiem. Tym razem kobieta nawet nie spojrzała na złoto. Chwyciła dziecko i
wybiegła na zewnątrz. Wrota znów się za nią zamknęły, usłyszała jeszcze tylko
smutne wycie psa. Kobieta z przerażeniem zobaczyła, że trzyma na ręku martwe
dziecię. Po rocznym pobycie w świecie duchów nie było ono zdolne do życia w
świecie ludzi.”
Nie wszyscy jednak bohaterzy ludowych podań i baśni udawali się do ślężańskich
jaskiń, aby zdobyć skarb. Niektórym z nich przyświecały szczytniejsze cele. W
ich rzędzie mieścił się również bohater przytoczonej niżej legendy:
„Około 1570 r. spacerował w rejonie Ślęży świdnicki filozof Johan Beer. Pragnął
on poznać tajemnice przyrody. Niedaleko łąki zwanej „Pumperfleck” Beer odkrył
niewielką jaskinię i do niej wszedł. Gwałtowny podmuch lodowatego powietrza
przestraszył go i skłonił do opuszczenia jaskini. Przypomniał sobie krążące
opowieści o duchach przebywających na Ślęży. Dzień i noc myślał nad tym, w jaki
sposób można zbawić pokutujące dusze rozbójników. Na Wielkanoc przyjął
Najświętszy Sakrament i w następną niedzielę udał się ponownie w miejsce, gdzie
odkrył jaskinię. Przedostał się do wąskiego ganku, który doprowadził go do
obszernej galerii. Wokół panowała głęboka cisza. W pewnym miejscu zauważył
światło przenikające przez szybę w drzwiach. Kiedy się do nich zbliżył to
otworzyły się same. Za drzwiami znajdowała się obszerna komnata. Beer zobaczył
siedzących przy długim stole trzech starców ubranych w starodawne stroje.
Spoglądali oni ze smutnymi minami na leżącą na stole księgę oprawioną w czarny
aksamit. Uczony pozdrowił duchy w imię Boga i rzekł; „Pokój z wami”. Jeden z
mężczyzn ponurym głosem odpowiedział: „Tu nie ma pokoju” Filozof podszedł do
stołu i jeszcze raz powiedział: „Pokój z wami w imię Pana naszego Jezusa
Chrystusa”. Mężczyźni, jakby rażeni piorunem, skurczyli się i milcząc na niego
spojrzeli. Wreszcie jeden z nich podsunął uczonemu czarną księgę. Beer otworzył
ją i przeczytał tytuł; „Księga posłuszeństwa”. Na jego pytanie kim są i co robią
w jaskini duchy odpowiedziały; „Nie wiemy kim jesteśmy, czekamy zaś na surowy
wyrok Boga, aby cierpieć za to cośmy uczynili”. Uczony zapytał co oni takiego
uczynili. W odpowiedzi starcy wskazali na zasłonę, oddzielającą część komnaty.
Beer zobaczył lezące na ziemi w nieładzie zbroje, kosztowności, pieniądze,
wszelkiego rodzaju towary oraz ludzkie szkielety. Uczony nabrał śmiałości i
przeprowadził formalny sąd nad tymi grzesznikami, wskazując im przy tym drogę do
dobra, na koniec odegrał piękny chorał na starym instrumencie ze złotą
klawiaturą, który odnalazł w kącie komnaty. Kiedy skończył jeden z duchów
powiedział: „Zabierz z tych skarbów tyle, ile tylko chcesz i opuść nas”. Beer
nie przyjął jednak tej propozycji. Starcy patrzyli na siebie w milczeniu. Po
chwili jeden z nich otworzył czarną księgę i przeczytał następujące słowa:
„Ostatnie duchy góry zostaną zbawione, kiedy złoczyńca zabierze cały ich skarb,
a człowiek pobożny ten skarb odrzuci”. Po tych słowach przez komnatę przeszedł
gwałtowny wiatr. Skały zaczęły pękać, kamienie zasypywały pomieszczenie, a
skarby pochłonęła rozwarta przepaść.
Johann Beer w cudowny sposób znalazł się nagle na powierzchni ziemi, daleko od
Ślęży.”
Osiemnastowieczny anonimowy autor podał w „Bunzlauische Monathschrift'" inną,
dość prymitywną wersję tej legendy. Wypaczała ona całkowicie sens przesłania i
odwracała role. Nie bohater zbawił pokutujące dusze, ale duchy nawróciły jego.
Przedstawia to w sposób następujący:
„Mieszczanin świdnicki nazwiskiem Beer udał się około 1570 r. do jednej z jaskiń
na Ślęży. Spotkał tam zamieszkujące ją duchy. Nakazały one mu modlić się i
czynić pokutę. Zabroniły mu także powracania na Ślężę. Beer od tej pory stał się
bardzo pobożnym człowiekiem.”
Podania o pokutujących duchach rozbójników kryły w sobie pamięć o czasach, kiedy
Ślęża była siedzibą zbójeckich band. W czasach wojen husyckich ślężański zamek
opanowany został przez bandę dowodzoną przez kapitana Hansa Kolda.
Przeprowadzała ona łupieżcze wyprawy na okoliczne tereny. Działalność bandy
zakończyła się w 1429 r., kiedy to połączone siły mieszczan wrocławskich i
świdnickich zdobyły zamek. Niebawem jednak zagościła w nim nowa banda zbójecka,
której hersztem był Dietrich von During. Była ona jeszcze silniejsza od
poprzedniej, a wśród jej członków znajdowało się wielu szlachciców. Mieszkańcy
Wrocławia i Świdnicy, których interesy handlowe poważnie ucierpiały na skutek
działalności rabusiów, zorganizowali kolejną wyprawę, zakończyła się ona
sukcesem, banda została rozgromiona, a zamek na Ślęży, będący jej siedzibą,
uległ całkowitemu zniszczeniu.
Ślęża była nie tylko nawiedzana przez duchy pokutujących rozbójników. W jej
wnętrzu skrywały się groźniejsze, ważące o losach świata, siły. Mówiła o tym
następująca legenda:
„W środku góry Ślęży śpi siedmiu rycerzy. Każdy z nich trzyma za uzdę rumaka, a
jedną nogę ma wsadzona w strzemię. Gotowi czekają na znak. Kiedy się obudzą
skoczą na konie i ruszą. Będzie to oznaczało koniec świata. Zapowiedzią zaś jego
końca będzie odarcie się góry i wydobywanie z niej płonącej lawy.
Ślęża oglądana przez pryzmat ludowych podań jawi nam się jako góra niezwykła,
wręcz czarodziejska. Nie tylko tajemnicze rzeźby kamienne, ale również skały,
jaskinie, a nawet łąki związane zostały z licznymi ludowymi opowieściami. O
żadnym innym miejscu na Śląsku nie opowiadano tylu legend i baśni, mało także w
Europie było okolic, o których krążyłoby tyle różnobarwnych opowieści.
Najsłynniejsza góra w Niemczech, owiany legendami Kyffhauser (płd. Turyngia),
związana była tylko i wyłącznie z postacią cesarza Fryderyka Barbarossy.
Natomiast podania dotyczące Ślęży były wielotematyczne.
Zaprezentowany przegląd ludowych opowieści ślężańskich nie wyczerpuje całego ich
zasobu. W szczupłych ramach artykułu nie sposób zawrzeć wszystkich podań na
temat skarbów i duchów, nie ujęto również opowieści dotyczących góry Raduni oraz
innych miejscowości wokół Ślęży. Pominięte zostały też bajki fantastyczne, takie
jak na przykład znana baśń o ślężańskiej pannie. Artykuł niniejszy stanowi tylko
skromną próbę prezentacji bogactwa i różnorodności tematycznej podań ludowych
związanych z górą Ślężą.
|